"Rozmawialiśmy z dziennikarzem, czy cenzorem?"
0706.2016
Po publikacji w dn. 2 czerwca br. w dodatku do „Gazety Wyborczej” – Duży Format, artykułu pt. „Bunt w ogródku”, w którym zamieszczono jedynie wybiórczy zapis wywiadu udzielonego red. Marcinowi Wójcikowi przez Prezesa PZD Eugeniusza Kondrackiego, mec. Bartłomieja Piech i Agnieszkę Hrynkiewicz z Działu Medialnego, zdecydowaliśmy się na publikację zapisu całej rozmowy. Była ona nagrywana za zgodą dziennikarza, dlatego też nie sądziliśmy, że jej ujawnienie może wzbudzić u redaktora jakiekolwiek negatywne emocje.
Nasza publikacja była możliwie najwierniejszym spisaniem odbytej rozmowy i nie zawiera żadnego przekłamania wypowiedzi. Przyświecały nam najlepsze intencje. Na podstawie artykułu „GW” można było bowiem odnieść wrażenie, że nie ustosunkowaliśmy się do stawianych wobec PZD zarzutów, które padły w reportażu. Tymczasem prawda była inna i to chcieliśmy ukazać. Bezpodstawnie formułowane przez bohaterów reportażu Marcina Wójcika zarzuty pod adresem Związku zostały wyjaśnione. Uznaliśmy zatem, że najlepiej wykażemy to publikując zapis całego wywiadu.
Dzień po opublikowaniu rozmowy otrzymaliśmy telefon do Działu Medialnego PZD. Osoba podająca się za redaktora Marcina Wójcika zażądała zdjęcia materiału, ale jednocześnie nie chciała rozmawiać z radcą prawnym PZD. Nie mając pewności, czy rzeczywiście był to dziennikarz Gazety Wyborczej, w tym samym dniu zwróciliśmy się z zapytaniem do redaktora naczelnego Gazety Wyborczej, czy istotnie takie są żądania dziennika i wypowiadającego się w imieniu całej gazety i jej działu prawnego osoby, podającej się za redaktora Marcina Wójcika. W dniu 4 czerwca br. (tj. sobota) na adres sekretariatu KR PZD wpłynął mail informujący o tym, że redaktor „GW” grozi nam wystąpieniem na drogę sądową za publikację rozmowy. Jednocześnie w mailu znalazło się - niezgodne z prawdą - twierdzenie, iż redaktor Wójcik nie wyraził zgody na nagranie. W rzeczywistości został on bowiem o tym poinformowany jeszcze przed rozpoczęciem rozmowy, a w jej trakcie dyktafon PZD leżał na stole, tuż obok dyktafonu dziennikarza. W PZD zwyczaj nagrywania rozmówców z ukrycia nie był nigdy praktykowany.
Znamienne zdaje się być jednak, że red. M. Wójcik, zarzucając PZD bezprawne działanie, żąda usunięcia całości materiału. Tymczasem, nawet gdyby przyjąć, iż PZD nieświadomie naruszył w jakikolwiek sposób prawo – co jest zresztą wielce wątpliwe - wynikałoby to z braku autoryzowania cytowanych wypowiedzi dziennikarza (pytań), ale nie odpowiedzi, jakie na nie uzyskał. Pytanie o faktyczny cel gróźb kierowanych wobec PZD jest zatem całkowicie zasadne. Czy przypadkiem - pod pretekstem braku autoryzacji swych wypowiedzi - dziennikarz nie próbuje uniemożliwić PZD ujawnienia prawdy o okolicznościach, w jakich doszło do opublikowania reportażu, w którym autor – cytując swych rozmówców –de facto powiela nieprawdziwe informacje na temat PZD?
W związku z wręcz agresywnym żądaniem ukrycia wywiadu udzielonego red. Wójcikowi zdecydowaliśmy się na zmianę formuły opublikowanego materiału. Uważamy, że żądanie redaktora nie może objąć wypowiedzi jego rozmówców, dlatego pozostawiamy ich pełny zapis, a materiał zamieszczamy bez cytatów z wypowiedzi redaktora „GW”. Tym niemniej nie ukrywamy, że cała ta historia, działania skierowane wobec PZD i determinacja, z jaką dziennikarz dąży do ukrycia okoliczności, w jakich powstawał reportaż, budzi w nas mieszane uczucia. Na usta (papier), aż ciśnie się pytanie, czy aby na pewno wywiadu udzielano osobie pracującej w redakcji z ul. Czerskiej? Sposób jej działania zdaje się bowiem przypominać raczej ducha urzędu z ul. Mysiej.
Desperacka próba powstrzymania ujawnienia prawdy, uzasadnia pytanie o intencje pana Wójcika przy redagowaniu tekstu. Wszak, choć przedstawiciele PZD kwestionowali zasadność zarzutów stawianych przez jego rozmówców, to nie zająknął się na ten temat słowem. A niektóre z nich, już na pierwszy rzut oka, były całkowicie absurdalne.
Publikując poniższe materiały, czytelnikom pozostawiamy ocenę postawy redaktora Marcina Wójcika. Dla nas zdaje się ona być jednak idealną ilustracją ludowego przysłowia: „Co wolno wojewodzie, to nie tobie…”.
AH