„Gazeta Wyborcza” kolejny raz uderza w PZD
2211.2016
Znany w środowisku dziennikarskim z dużej giętkości kręgosłupa Marcin Wójcik piszący dla dodatku „Gazety Wyborczej – Duży Format”, kolejny raz przygotował oparty na pomówieniach artykuł pt. „Ruch oporu na działkach”.
Trzeba powiedzieć sobie jasno, że obiektywizm redaktora Wójcika jest wysoce wątpliwy, podobnie jak uczciwość i rzetelność, co zostało mu już udowodnione po ostatnim spotkaniu tego dziennikarza z przedstawicielami PZD. Rozmowa ta bowiem została zarejestrowana, dzięki czemu Związek mógł pokazać, jak przebiegała rozmowa i co zostało powiedziane oraz w jaki sposób zostało to wykorzystane i przeinaczone na potrzeby tekstu. Ponieważ wówczas jednak rozmowa z dziennikarzem była zarejestrowana, to postanowiliśmy ujawnić kulisy tego spotkania, co spotkało się w wściekłością redaktora Wójcika. W odpowiedzi próbował zastraszyć PZD i odgrażał się, że jeśli tego nie zdejmiemy ze strony internetowej, to będziemy żałować. No i nie trzeba było nawet długo czekać, aż redaktor Wójcik wyprodukuje kolejny materiał szkalujący organizację, która śmiała ujawnić, że obiektywizm nie jest jego mocną stroną. Jedyny pomysł na własną twórczość ograniczył się więc do grzebania w koszu na śmieci, by rozpaczliwie znaleźć tam choć jedno zdanie, które da się wykorzystać do wylania wiadra pomyj na PZD. Owo śmietnikowe grzebanie tym razem zaowocowało, choć niestety dla redaktora Wójcika jedynie wątpliwej jakości artykułem, który w zamyśle miał być pewnie hitem, a okazał się zwykłym kitem.
Redaktor Wójcik jest chyba wyjątkowo zmęczony wymyślaniem nowych artykułów, dlatego też woli skupiać się już na odgrzewanych przez innych kotletach. Sprawa 13 milionów, jakie zostało wypłacone za likwidację części ogrodów na Paluchu w Warszawie, gdzie zbudowano drogę ekspresową została już bowiem wyjaśniona w szczegółach. Próżno tam szukać jakichkolwiek nieprawidłowości. Wszak oczywistym jest, że gdyby takie były, to sprawa ta swoje miejsce miałaby w prokuraturze, a nie w artykule. To, że ktoś dostał 100 tys. a inny 40 tys. odszkodowania za likwidowaną własność na działce nie zależało od widzimisię struktur PZD, ale od wyceny, jaką przeprowadzili biegli inwestora, w tym wypadku GDDKiA. To biegli wycenili majątek znajdujący się na każdej działce i to ta wycena była podstawą wypłaty odszkodowań, co tez własnym podpisem zatwierdzali działkowcy, którzy oddawali swoje działki. To GDDkKiA określiła, jaki teren ulegnie likwidacji pod drogę i teren ten składał się zarówno z działek, które były zabrane w całości, a w ich miejscu leży dziś asfalt, jak i tych, które działkowcy musieli opuścić i które dziś są jedynie pasem bezpieczeństwa wokół drogi. O co więc chodzi? Jak zwykle o pieniądze. Ten, kto miał ruinę zamiast altanki, a zamiast nasadzeń trawę i zielsko, raczej nie mógł liczyć na sowite odszkodowanie. W związku z czym zwyczajnie mamy tu do czynienia z ludzką zazdrością. Czy jednak to wystarczający powód, by ludzką zazdrość ludzi, którzy mieli na działkach ugór, a chcieli za niego dostać miliony, opisywać na łamach ogólnopolskiej gazety?
Podobnie rzecz ma się z kolejnymi historiami, jakie opisał redaktor Wójcik w swoim jakże „odkrywczym” artykule, w którym w roli głównej wystąpiło pięciu skonfliktowanych z prawem i Związkiem ludzi. Tak czasem bywa, gdy dziennikarz nie zachowa należytej uwagi i nie sprawdzi wcześniej swoich źródeł, czy mówią one prawdę, czy też przemawia przez nich zgorzknienie i poczucie krzywdy. Wystarczy jedynie wspomnieć, że jedna z osób wypowiadających się w artykule sama przyznaje się do tego, że złamała prawo (ale we własnych oczach jest niemalże czysta jak łza, bo inni w ogrodzie też mają ponadnormatywy ) budując altankę niezgodną z obowiązującą ustawą, druga bezprawnie zawiaduje mieniem ogrodowym, którego mimo wyroków sądowych nie chce oddać i tytułuje się samozwańczym prezesem stowarzyszenia, które nie widnieje w KRS, trzecia jest niespełnionym dziennikarzem tropiącym afery, których nie ma, a kolejna to wyrzucony ze związkowych struktur działacz, który nie wywiązywał się ze swoich obowiązków właściwie. Ci oto wspaniali „jedyni świadkowie prawdy”, szukając zemsty na PZD znaleźli sobie chętnego słuchacza – redaktora Wójcika, który okazał się odbiorcom bezrefleksyjnym, choć chyba nie ma się co dziwić, skoro sam żywi osobistą animozję do PZD. Tak oto „piątka wspaniałych” mogła mówić co chciała i jak chciała, po czym bez jakiegokolwiek sprawdzenia tych informacji, redaktor Wójcik opublikował to „ dzieło” jako własny artykuł. Ponieważ hieny na działkach nie występują, to jedyną nagrodą jaką można by go z ten tekst nagrodzić jest „dziennikarski turkuć”. Nic dodać, nic ująć – pasuje jak ulał.
Chyba raczej nikt w środowisku działkowym i związkowym nie ma złudzeń, że artykuł Wójcika prawdziwy i oparty na faktach nie jest. Do sprawy tej będziemy jeszcze powracać odsłaniając całą prawdę na temat zmanipulowanych przez dziennikarza i jego rozmówców faktów, które zostały niestety przeinaczone i wykorzystane, by uderzyć w całą organizację PZD.
Tymczasem prezentujemy odpowiedzi, jakie otrzymał dziennikarz „GW” Marcin Wójcik na zadane przed publikacją artykułu pytania. Szkoda, że całkowicie je zignorował. Tymczasem przypominamy, że sprawa 13 milionów wypłaconych PZD w związku z odszkodowaniami za likwidowane działki została już w pełni wyjaśniona w komunikacie Krajowej Komisji Rewizyjnej. Można się z nim zapoznać TUTAJ.
Odpowiedź udzielona przez OZ PZD Mazowiecki
Odpowiedź udzielona przez Krajowa Komisję Rewizyjną
Dział Medialny KR PZD